Moj pierwszy rowerowy urlop

   
     Około kwietnia 2018 roku wpadłem na genialny pomysł odbycia dalszej podróży rowerem. Sporo naczytałem się w internecie i naoglądałem na "YouTube" o przeróżnych wyprawach rowerowych w rożne części świata. Z tym ze zauważyłem ze większość z nich odbywa się na zasadzie ze, rower i cały ekwipunek pakowane są do samolotu, lub samochodu i lecą lub jada do punktu docelowego, np: do Nepalu, po czym w Nepalu taki Pan, lub Pani przejeżdżają 100 kilometrów w Nepalu, i się nazywa ze byli na wyprawie rowerowej w Nepalu. Zaczynam może skromnie, ale uznajmy to za rozgrzewkę, test sprzętu i mnie samego.Nie będę lał tu wody i opowiadał niestworzonych historii. Chciałbym tu tylko napisać krotko i zwięźle co brałem, w czym, jak jechałem, jak spałem, i jakie mam zastrzeżenia do sprzętu i ogółu.I mam nadzieje na konstruktywne komentarze, lub ewentualne rady na przyszłe wypady.Postanowiłem to zmienić i cała drogę od "a" do "z" przebywać na rowerze.


Frankfurt nad Menem  -  Hunspach  (Linia Maginota)

362 kilometry
(W obie strony)


   Powyżej widać mój cel.

   Całe przedsięwzięcie rozpocząłem 25 kwietnia 2018 (środa) roku. Na następny dzień 26 kwietnia się spakowałem i w kolejny 27 kwietnia około 9-tej rano wyjechałem.

   Co do mojego skromnego wyposażenia. 

1. Rower:

 - "Bicycles" 28" (produkt niemiecki, ale rower tak jakby marketowy) Mimo wszystko nazekac nie moge, bo obyło sie bez najmniejszej awarii. Ku mojemu zaskoczeniu.

-  Do niego licznik rowerowy "Sigma 16.16 STS" Nie ma tu o czym pisać. Jest bo jest, ale jest to oczywiście coś bez czego można by się obyć.

-  Dwa bidony po 0,9 litra (kupione w Decathlon-ie), co tu dużo pisać, bidon jak bidon.

2. Sakwy: 
Bez nich było by się obyć ciężko

-  Tył - czyli bagażnik, sakwy trzy częściowe "Kellys Hook". Nie potrafię powiedzieć ile litrów pojemności one maja, ale w moim przypadku się nie sprawdziły. Mimo ze wyglądają całkiem ciekawie (wiadomo, rzecz gustu) to są dość nie praktyczne. Z boku i z tyłu maja nie duże kieszonki które po zapakowaniu zmniejszają pakowność głównych komór. A do środkowej części sakw umieszczanej na rzepy na gorze bagażnika, mnie się zmieścił tylko aparat fotograficzny.

- Kierownica - "Vaude Road". Z niej jestem bardzo zadowolony. Doskonała i godna polecenia torba na kierownice. Solidnie wykonana i pojemniejsza niż może się wydawać. Świetna na różne drobne duperele potrzebne w podróży. Nie chciałbym żeby zabrzmiało to jak reklama, ale z czystym sumieniem mogę ja polecić.

-  Na narzędzia - "Wheel Up". Nie mam tu dużo do powiedzenia. Mieści się wszystko co może być w drodze potrzebne, choć oczywiście lepiej żeby się nie przydało. 



   Jeść trzeba, i rzecz jasna podczas takiej wycieczki dość obficie, wiec jeśli nie stać kogoś na stołowanie się w restauracjach to musi się liczyć z wożeniem ze sobą małej polowej kuchni. Wiadomo, obiadów jak w Mariocie z tego nie będzie, ale ma to tez swój urok.

3. Kuchnia

- Butla gazowa (jak widać na dołączonym zdjęciu) - Primus 450 gram. Zapas gazu na 4 dni które byłem w drodze aż zbyt duży. Zostało mi gazu jeszcze na przynajmniej trzy takie weekendowe wyjazdy. 

- Palnik - "Primus Mimer Stove Duo". Musze przyznać ze jest dość efektywny, ale ze musi być jakieś "ale" to jest trochę mało poręczny do spakowania, ponieważ cały palnik wygląda jak na zdjęciu i jedyne co można zdemontować do transportu to ta dolna część z zaworkiem.

- Menażka - "Primus Li Tech". Nie mam nic do powiedzenia. W zupełności wystarcza do całego gotowania. 


- Kubek - "Berger" 0,35 litra. Myślę ze w zupełności wystarczy. Ta plastikowa przykrywka i podstawka są zdejmowane, co tez uczyniłem. Mimo to świetnie trzyma temperaturę, wiec poranna kawa, czy wieczorna herbata pozostają długo ciepłe. Duży plus, to był dobry zakup i to za nie wielkie pieniądze.

- Niezbędnik - "Berger". Co tu dużo mówić. Mały kompaktowy niezbędnik w formie scyzoryka. Fajny patent, ale łyżka mogłaby być zdecydowanie głębsza, bo w tej formie to można sobie nią co najwyżej kawy nasypać.

   Co do nozlegow, obozowania, kleska. Wszystko w co sie wyposazyłem okazało sie wieksza, lub mniejsza pomyłka. 
   Hamako/namiot - bez komentaza, spiwor - za cienki, a karimata - juz wyrzuciłem do smieci, wiec chyba wiecej nie trzeba mowic.

4. Oboz                                        

- Hamako/namiot - "No name". Chyba jeden z najbardziej 
chybionych zakupów pod kątem tego wyjazdu. Po całym dniu deptania na rowerze nie ma możliwości zęby taśmy mocowane do drzew napiąć tak zęby całość wyglądała jak na zdjęciu. Mozna by wozić ze sobą pasy ładunkowe i nimi napinać, ale mija się to z celem, ponieważ wiąże się to z dodatkowymi gramami, jeśli nie kilogramami. Juz po pierwszym noclegu, rozbijany był w formie zwykłego namiotu na ziemi co również okazało się kiepskim pomysłem, bo przemokło dno. Zdecydowanie nie polecam.

- Karimata - bez komentarza. Kupiona za mniej więcej 5 € przez internet. No cóż, jaka cena taka jakość. Jeden wyjazd i do śmieci.


- Śpiwór - "Salewa Vesuvio 10". Zakres temperatur :
* komfort - 13 stopni/C
* optymalna - 10 stopni/C
* ekstremalna - - 3 stopnie/C (choć trudno mi to sobie wyobrazić)
Mnie w przed majowy długi weekend było zimno. Może i ten śpiwór nie jest zły, ale nie na aktualne warunki. Ja go przeceniłem. Moj błąd.

5. To co dodatkowe, ale nie mniej potrzebne


- Aparat - "Nikon D750", niezła lustrzanka choć przyznam szczerze ze jeszcze nie do końca potrafię się nią posługiwać. Jak dla takiego głąba jak ja ;) strasznie skomplikowany sprzęt, ale innego nie posiadam, a jak tu jechać na taki wyjazd bez aparatu.


- Statyw - "Hama Star 75", do takiego aparatu przydałby się statyw. Może i można by się obyć bez niego, ale jak zrobić ewentualnie zdjęcie samemu sobie bez statywu. Kłaść taki sprzęt na zasyfionej ziemi. Chyba przyznacie ze trochę szkoda. Wiec kupiłem taki jeden z najtańszych statywów. Po złożeniu jest całkiem mały i lekki, choć pod tak ciężki aparat wydaje się nie co za słaby. Tym razem wystarczył, ale na przyszłość  będzie trzeba pomyśleć, albo o innym aparacie, albo innym statywie.


- Czołówka - "Petzl Actik 300". Bez latarki mogłoby być czasami ciężko, a ze dobrze jest mieć wolne ręce, to moim zdaniem czołówka to najlepsze rozwiązanie. Tejże firmy opisywać nie trzeba. Powiedzmy krotko ze, daje rade ;).

- Nawigacja - "Teasi One". No cóż, nie jest to "Garmin" i nawet nie powinno się ich do siebie porównywać. Co prawda z rowerowym garminem jeszcze przyjemności nie miałem, ale opinie ma dość pochlebne. Moja "Teasi", tez dała rade, choć mam parę zastrzeżeń. Trasę przelicza maksymalnie do 300 kilometrów (ponoć w nowym sofcie jest to poprawione). Czasem gubi sygnał, nawet przy niewielkim zachmurzeniu. Potrzebuje strasznie dużo czasu na ponowne przeliczenie trasy. Na tyle dużo, ze ja się po prostu zatrzymywałem i planowałem od nowa. Prowadzi również jakoś dziwnymi zygzakami zamiast po prostej, gdy jest taka możliwość i gdy nic nie stoi na przeszkodzie (ale jest tez możliwość ze jest to kwestia jakiś ostawień, których ja nie ogarniam).

- Power bank z ogniwem słonecznym "X - Dragon". Gadżet może i ciekawy, i na Saharze w pełnym słońcu może i by się sprawdził, ale przy dużym zachmurzeniu jest niestety g.... wart. Juz na drugi dzień do południa zaczęło brakować mi prądu. Na następny wyjazd muszę poważnie pomyśleć o jakimś innym rozwiązaniu.



6. Dla własnego bezpieczenstwa

- kask
- kamizelka odblaskowa
- mała rowerowa apteczka

7. To co oczywiste

- narzędzia, zapasowe dętki
- telefon, kable do ładowania
- bielizna na zmianę, długie spodnie, ciepła bluza, kurtka przeciwdeszczowa
- środki higieny

   Rzeczy osobiste typu ciuchy itp. są sprawa indywidualna, wiec myślę ze zabiera je każdy wedle własnego uznania. Choc uważam ze trzeba z tym uznaniem tez uważać bo każdy ciuch to dodatkowe gramy, a dalej kilogramy, a im tych kilogramów więcej tym ciężej się pedałuje, szczególnie pod gore. O tym się własnie przekonałem.


REASUMUJĄC

- Przez te 4 dni przedeptałem 362 kilometry, jeśli wierzyć wskazaniom licznika

- Dzień 1 - 112 kilometrów
Z mojego miejsca zamieszkania nad nie wielkie jeziorko          "Wolfgangsee" miedzy miejscowościami "Neuhofen" a                "Waldsee", oczywiście w Niemczech.
"Wolfgangsee" pierwszy nocleg, na zdjęciu widać jeszcze na wiszaco hamako/namiot

- Dzien 2 - 74 kilometry
Z przerwami dojechałem do docelowej miejscowości                "Hunspach", już we Francji. Z uwagi na to ze byłem już            koszmarnie zmęczony nie miałem siły na szukanie miejsca          na obóz i zdecydowałem się na nocleg w hotelu. Generalnie hotel znalazłem przez przypadek.
Wszedłem do przybytku "Office de Tourisme" i spytałem          się o hotel (po niemiecku oczywiście, bo francuskiego nie            znam w ogóle) i...... już miałem hotel.
Miejsce to mogę z czystym sumieniem polecić. Zapłaciłem 45 € za "pokój", ale trudno to pokojem nazwać, bo do dyspozycji miałem w pełni wyposażone dwupoziomowe mieszkanie


Jak widać, jak w domu u mamy ;)

Dolny poziom

Kuchnia / Jadalnia
Jadalnia
Ubikacja
Łazienka

Górny poziom
Schody na górny poziom (troszkę strome, jak nogi bolą po całym dniu pedałowania)


Salon

W salonie bardzo wygodny tapczan, jak widać telewizor i odtwarzacz DVD. Nawet kilka filmów na płytach, ale niestety co oczywiste wszystkie tylko po francusku i angielsku (ja nie znam żadnego z tych języków)
Sypialnia

Na marginesie, to sypialnie były dwie identyczne
 
Widok na Route de Haffen  (Hunspach)     
Sama miejscowość "Hunspach" to wprost mówiąc dziura, ale mieszkańcy przemili i skorzy do wszelakiej pomocy. Z komunikowaniem się nie miałem najmniejszego problemu bo uśredniając jest tam większe prawdopodobieństwo dogadania się po niemiecku niż we Frankfurcie nad Menem gdzie mieszkam.
   Według informacji czerpanych z Wikipedii, Hunspach, które zajmuje 5,49 km\2, w rejonie  Grand Est, zamieszkuje 615 osób (dane na rok 1990).

- Dzien 3 - 31 kilometrow  
Przejechałem tak mało nie tylko dlatego ze mi sie nie chciało i bo nie miałem siły, ale dlatego ze byłem zwiedzac "Fort Schoenenbourg". W koncu teoretycznie po to tam pojechałem.
   Musze dodac ze jesli kogos interesuja takie tematy to godne polecenia, robi wrazenie.
   
   
Po drodze, będąc świadom ze w nocy pewnie znowu zmarznę, już na terenie Niemiec w Aldi-ku dokupiłem cieplejszy śpiwór "Adwenturidge". Ten zęby było zabawniej okazał się zbyt ciepły, ale chyba lepiej rozpiąć śpiwór, niż marznąć zapiętym pod szyje. Musze przyznać ze jak na marketowe "badziewie" to jestem z niego zadowolony. Przy zakupie śpiwora 
natknąłem się również na turystyczne składane krzesełko "Adwenturidge". Chciałem już coś podobnego kupić przed wyjazdem z Frankfurtu, ale najzwyczajniej zapomniałem. Podobnie jak płynu na komary, o którym przypomniałem sobie dopiero jak zaczęły mnie swędzieć ugryzienia.
Tu juz hamako/namiot rozbity na ziemi w formie normalnego
namiotu
Wieczorem obóz rozbiłem miedzy miejscowościami "Eschbach", a "Leinsweiler", oczywiście na dziko w lesie w pobliżu szosy wzdłuż której jechałem i oczywiście po niemieckiej stronie. Miejscówka idealna, choć namiot mnie zawiódł jak już wspominałem wcześniej.
   To był ostatni obóz tego wyjazdu.

- Dzień 4 - 145 kilometrów

Im bardziej zbliżałem się do domu tym bardziej nie było już sensu robić kolejnego noclegu. Temu przejechałem tyle ile przejechałem.
   Teraz z perspektywy czasu to był błąd. Cały ten wyjazd był raczej słabo zorganizowany i przemyślany, ale żeby nie było wątpliwości nie żałuje ani minuty spędzonej w 

drodze. Choc oczywiście jest parę tematów które na przyszłość będę musiał poprawić. 
   Co jest pewne ze wyjadę tak znowu i to mam nadzieje ze już nie długo. Tylko jeszcze nie wiem gdzie ;).
   Do domu wróciłem 30 kwietnia, potwornie zmęczony, ale wypoczęty psychicznie bardziej niż po wizycie w spa ;).




Spostrzeżenia do zapamiętania

! Koniecznie dzielić "wyprawę" na krótsze etapy (może 60 - 80 kilometrów dziennie), jechać mniej, wolniej, zwiedzać, robić zdjęcia i czerpać przyjemność z "wakacji".

! Nie kupować taniego, marketowego, czy hinskiego badziewia (choc śpiwór i krzesełko z Aldi-ka się sprawdziły)

! Nie tachać ze sobą przedmiotów które "MOŻE SIĘ PRZYDADZĄ", nie przydały się w ogolę, nawet zdążyłem zapomnieć ze je mam, a koniec końców, one tez wazą. 

! Odchudzić ekwipunek ! Moj ważył około 35 - 40 kilo. To chyba sporo za dużo i koniecznie trzeba nad tym popracować, a przynajmniej spróbować, bo na podjazdach można sobie język przednim kołem przejechać ;).

! Rozwiązać sposób ładowania telefonu i nawigacji, bo bez tego potrzeba sterty map.



***********

   Poza tym wszystkim pozostaje mieć nadzieje ze następnym razem lepiej wstrzelę się w pogodę, bo tym razem dopisała nie za bardzo. Cała drogę było bardzo wietrznie, a na domiar złego pod koniec jeszcze zmokłem.





















.

Komentarze